„Byle nie o miłości” – wywiad z Nulą Stankiewicz

  • Dodano: 08.06.2020

***

Mariola Olejniczak

Nula Stankiewicz

 

Artystka znana przede wszystkim w kręgach piosenki literackiej. Debiutowała, jako laureatka kilku konkursów poezji śpiewanej. Występowała w wielu składach, ale od kilkunastu lat, na stałe współpracuje z Januszem Stroblem. W 2013 r. wspólnie stworzyli dwupłytowy album, składający się z 21 piosenek do słów Janusza Kofty i Jana Wołka z muzyką Janusza Strobla, który okazała się strzałem w dziesiątkę, bowiem rozszedł się niemal natychmiast. Płyta została wznowiona w formie jednopłytowego albumu pt. „Wybrane”. W swoim dorobku fonograficznym artystka brała również udział w płycie „Patroni Europy i Polski. Artyści Janowi Pawłowi II w hołdzie” (2009) oraz „W hołdzie wolności” (2015). 

Zdjęcie z archiwum prywatnego Nuli Stankiewicz (autorka: Katarzyna Warno)

 

M.O. W 2017 roku aby upamiętnić 20-lecie śmierci wspaniałej poetki Agnieszki Osieckiej, stworzyliście, wraz z Januszem Stroblem recital o dość przewrotnym tytule „Byle nie o miłości” z piosenkami artystki. Tytuł przewrotny, bo zasadniczo wszystkie piosenki mówiły o miłości, prawda?

N.S. Te piosenki, które wybrałam na płytę „Byle nie o miłości” i do koncertu pod tym samym tytułem, są o miłości. Rzadziej, niestety, o miłości szczęśliwej, spełnionej, znacznie częściej o uczuciu zawiedzionym, poranionym, utraconym, nieszczęśliwym. Tak jak zdecydowana większość piosenek Agnieszki Osieckiej. 

 

M.O. Czy faktycznie jest tak, że najbardziej lubisz śpiewać o uczuciach?

N.S Uczucia to nieodłączna część naszego życia i nas samych, dlatego tak często stają się one osią wielu źródeł kultury. Oczywiście, lubię śpiewać o uczuciach, ale dla mnie nie jest bez znaczenia, kto o nich pisze. Jest mnóstwo popularnych piosenek o miłości, jeśli wsłuchamy się w teksty piosenek, prawie wszystkie o niej mówią. Ale jeden autor tekstu pisze o niej banalnie, a drugi pięknie, poetycko. Jeden – byleby tylko było do rymu, drugi – jak w najdoskonalszej poezji. Ja, odkąd pamiętam, przykładałam dużą wagę do śpiewanego słowa i jestem wierna tej wartości. Na moim debiutanckim dwupłytowym albumie znajdują się piosenki Janusza Strobla do tekstów Jonasza Kofty i Jana Wołka. Mistrzowie słowa! Nieustannie zachwycającym jest dla mnie świat, jaki w piosence stworzył Jeremi Przybora. Lekkość jego pióra, przy jednoczesnej umiejętności wyciśnięcia łez, swoiste poczucie humoru, te wszystkie niedosłowności… Uwielbiam. 

 

 

M.O. Album „Byle nie o miłości” jest perfekcyjnym albumem swingująco-jezzowym. Do jego realizacji udało Ci się pozyskać plejadę znamienitych jazzmanów: pianistę Włodzimierza Nahornego, perkusistę Cezarego Konrada, basistę Pawła Pańtę i subtelnie swingującego saksofonistę Mariusza „Fazi” Mielczarka, dodatkowo nad całością brzmienia czuwał wybitny gitarzysta Janusz Strobel, jak Ci się udało zebrać tak kapitalną ekipę?

N.S. Wymieniłaś muzyków, z którymi pracuję od lat, a płyta „Byle nie o miłości” jest tego dopełnieniem. Pamiętam, że po raz pierwszy z Włodzimierzem Nahornym zaśpiewałam prawie 20 lat temu i to było dla mnie ogromne, ogromne przeżycie. Dziś każdy koncert z jego udziałem to dla mnie święto i bardzo je lubię. Z Januszem współpracuję odkąd pasję zamieniłam w zawód i to właśnie on jest moim muzycznym guru. Pełni rolę kierownika muzycznego we wszystkich moich projektach i tak już pewnie zostanie. Muzycznie rozumiemy się bez słów, świetnie się dogadujemy, jesteśmy otwarci na współpracę, operujemy podobną estetyką, tego samego szukamy w piosence. Mam wielkie szczęście i mam tego świadomość. Nie starczyłoby miejsca na wszystkie komplementy, które mogłabym kierować w stosunku do tych, z którymi pracuję. 

 

 

M.O. Zapewne dzięki aranżacjom wykonanym przez wybitnych muzyków i Twojej niebywałej wrażliwości oraz pięknemu rozumieniu muzyki te popularne piosenki wybrzmiały w innej muzycznej rzeczywistości. Powiedz, co jest najtrudniejsze, kiedy sięga się po piosenki tak legendarnej artystki jak Agnieszka Osiecka, która jak wielu mawia „była kwintesencją poezji, artystką od stóp do głów”?

N.S Kiedy sięga się po popularne piosenki najważniejsze jest, aby znaleźć w nich siebie. Żeby wyjść ze sztampy, z pierwszego, często utrwalonego wykonania i zadać sobie pytanie: „o czym DLA MNIE jest ta piosenka?”. I kiedy jest się ze sobą szczerym i ma się odwagę, można wiele! Ja nie miałam takiego zamiaru, aby za wszelką cenę zmieniać utrwalone interpretacje piosenek Osieckiej, ale są takie, którym nadałam nowe życie. W moim rozumieniu słowa, piosenka pt. „Małgośka” zawsze była przeraźliwie smutną piosenką, choć każdy ma utrwaloną wersję kompozytorki tego utworu, Katarzyny Gaertner, i Maryli Rodowicz. Ale wiedziałam, że moja wersja się obroni, bo dla mnie jest prawdziwa. Okazuje się też, że jest prawdziwa dla rzeszy moich słuchaczy, którzy odnajdują w niej inne oblicze. Podobnie stało się z piosenką „Oczy tej małej”, która w mojej interpretacji odbiega od oryginału. Najtrudniejsze jest, aby nic nie udziwniać na siłę, nie szukać oryginalności za wszelką cenę.

 

M.O. Cechą charakterystyczną Twojej sztuki jest duża subtelność, poetyckość, tajemnica, artyzm i liryzm połączony z jazzowymi aranżacjami wykonywanych utworów. Można, chyba powiedzieć, że ta kompilacja to Twój znak firmowy, zgadzasz się z tym?

N.S. Chciałabym żeby tak było. To, że tak to definiujesz, jest dla mnie dużym komplementem. 

 

M.O. Znalazłam gdzieś w jednym z wywiadów takie zdanie, wypowiedziane przez Ciebie „Ze wszystkich rodzajów kontaktów z drugim człowiekiem, najbardziej cenię ten bezpośredni”, dla artysty tym bardziej jest to pewnie coś, co daje energię. Jak obecnie w czasie kwarantanny społecznej dajesz sobie radę z tą wymuszoną w pewnym sensie „samotnością”?

N.S. Różnie. Jestem zodiakalnym Bliźniakiem. Jedna połowa jest zawsze w centrum świata, druga najlepiej się czuje nad jeziorami Suwalszczyzny, gdzie się urodziłam i wychowałam. Jedna tęskni za ludźmi i potrzebuje nieustannego kontaktu, druga zaszywa się w samotni. Wszystko jest w normie, kiedy ma się poczucie równowagi i harmonii. Obecny czas jest niezwykle specyficzny, trudny, nowy. Wymaga od nas nowych umiejętności, większej dbałości o relacje. Redefinicji wielu pojęć. Zauważ, dotąd staraliśmy się nie nadużywać Internetu, raczej szukając bezpośredniego kontaktu. Ograniczaliśmy naszym dzieciom korzystanie z telefonów, komputerów. Aktywizowaliśmy seniorów. A teraz? Wszystko dzieje się on-line. Szkoła, praca, kultura, studia, aktywność fizyczna, joga, kino, a to wszystko w naszym domu! I dotąd szukaliśmy raczej jak najczęściej możliwości kontaktu face to face, wiedząc, że rzeczywistość facebooka jest iluzoryczna. A teraz? Jak cię nie ma w mediach społecznościowych, to nie ma cię w ogóle. Kiedyś byliśmy bardziej uważni na potrzeby ludzi w sąsiedztwie, wiedzieliśmy o sobie więcej. A teraz? Mieszkamy pozamykani na strzeżonych osiedlach, zjeżdżamy windą do garażu, żeby wsiąść w auto i tyleśmy się widzieli z sąsiadami. Dzieci nie bawią się na osiedlowych placach zabaw, bo przecież to marnotrawstwo czasu! Przecież w tym czasie mogą uczyć się angielskiego, hiszpańskiego, pływać, grać w szachy, ćwiczyć szermierkę i sklejanie modeli. Nikt się z nikim nie zna. Więc jak teraz rozpoznać, że ktoś może potrzebować pomocy? Że w naszej klatce mieszka samotna seniorka? Na te i inne pytania warto poszukać odpowiedzi. Żeby się przyjrzeć temu, gdzie jesteśmy, jacy jesteśmy i jaka jest rzeczywistość, którą współtworzymy. A izolacja? Jak tu zachować dystans społeczny, skoro z większością znajomych witaliśmy się dotąd przez uścisk dłoni, przyjacielski całus czy przytulenie? Ja zadałam sobie pytanie, z kim, jak to już będzie możliwe i bezpieczne, chciałabym wrócić do takiej formy kontaktu. 

 

Zdjęcie z archiwum prywatnego Nuli Stankiewicz (autorka: Katarzyna Warno)

M.O. Do pełnego odbioru muzyki, potrzebny jest pewien klimat, wyciszenie, oddanie się refleksji. Żeby ją zrozumieć, potrzebne jest zaangażowanie. Co myślisz o przenoszeniu kultury do sieci, realizowaniu koncertów online, spotkań autorskich, czy da się to osiągnąć poprzez kulturę cyfrową?

N.S. Przenoszenie kultury do sieci ma swoje niezaprzeczalne plusy. To, póki co, jedyna możliwość obcowania z nią. Więc lepsze to, niż nic. Ja nie jestem wdzięcznym odbiorcą kultury w sieci, ponieważ mam dość duże wymagania w kwestiach technicznych, a te bardzo często pozostawiają wiele do życzenia. Poza tym ja jestem dziennikarką i, przygotowując się do wielu różnych tematycznie audycji, jestem czasem „przebodźcowana”. Dużo czytam, słucham, oglądam w ramach swojej pracy, więc zdarza się, że jak błogosławieństwo traktuję taki czas wyciszenia tych bodźców. Jednocześnie mam świadomość, że dzięki takim działaniom wiele wspaniałych wydarzeń może trafić do odbiorców, którzy z powodów odległości bądź sytuacji materialnej nie byliby w stanie z nich skorzystać w dotychczasowej rzeczywistości. 

 

 

M.O. Myślisz, że ten czas, kiedy artyści odnotowali dużą stagnację w swych działaniach, prowadzącą często do zwiększania działań głównie w mediach społecznościowych spowoduje jakąś stałą zmianę w kulturze?

N.S. Czas pokaże. Sądzę, że może tak być. 

 

M.O. Śpiewanie - malowanie świata swoimi dźwiękami traktujesz, jako zawód, życiowa drogę, pasję… a może miłość, bo z wykształcenia z kolei jesteś pedagogiem i logopeda.

N.S. Moja droga zawodowa była dość wielotorowa. Najpierw pedagogika ze szczególnym uwzględnieniem resocjalizacji, rewalidacji i pracy socjalnej, potem logopedia. No i oczywiście edukacja muzyczna, choć ta zakończyła się na szkole muzycznej II stopnia. Muzyka była w moim życiu obecna od zawsze, jako kilkulatka rozpoczęłam grę na skrzypcach i grałam na nich kilkanaście lat. To bardzo cenne doświadczenie, które dało dużo swobody do dzisiejszego poruszania się w muzyce, rozumieniu jej, mówieniu o niej. Mam wielkie szczęście, że moja praca jest moją miłością, pasją, zawodem, spełnieniem, sposobem na określanie siebie.

 

M.O. Miałam to szczęście słyszeć Cię na żywo i powiem tak, jeśli ktoś chce przenieś się do świata subtelnych pięknych dźwięków, owianych magiczną barwa głosu powinien Cię posłuchać… zdradź nam pracujesz może nad jakimś nowym materiałem?

N.S. Och, ja cały czas nad czymś pracuję! Ledwie kończę jedno, a już wymyślam kolejne. Mam za dużo pomysłów w stosunku do możliwości realizacyjnych i to bywa uciążliwe. Ale to daje mi również przekonanie, że zawsze będę miała co robić. Bo, nawet gdy skończą mi się aktualne pomysły, zaraz coś wymyślę. 

Zdjęcie z archiwum prywatnego Nuli Stankiewicz (autorka: Katarzyna Warno)

M.O. „Żeby coś się zdarzyło, żeby mogło się zdarzyć… trzeba marzyć”, a o czym marzy Nula Stankiewicz?

N.S. Nie umiem odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie, choć śpiewałam tę piosenkę setki razy. „Trzeba marzyć” to również tytuł audycji, którą w Polskim Radiu RDC prowadzę razem z Januszem Stroblem. Nie pamiętam konkretnych marzeń z dzieciństwa, ja się raczej przenosiłam do takiego nierzeczywistego, marzycielskiego świata. Próbuję siebie czasem przyłapać na tym, o czym aktualnie marzę i to się zmienia. Dziś, kiedy wszyscy poczuliśmy się zagrożeni przez światową pandemię, marzę o tym, żeby moi bliscy byli zdrowi. Marzę o tym, żeby Ci, których kocham, byli szczęśliwi. Żebym zawsze umiała cieszyć się z drobiazgów. O tym, żebym zawsze znalazła co najmniej jeden powód do wdzięczności. Bo, jak by nie było, świat naprawdę jest piękny, choć pozornie brzmi to banalnie.