Dociekania garncarza Gacka i Archeologów z Mosiny
***
Na ilustracji portret Zoriana Dołęgi Chodakowskiego
W ostatnich latach popularnym tematem stały się teorie pseudonaukowe, w tym ta postulująca istnienie w czasach przedchrześcijańskich państwa o nazwie Wielka Lechia. Zwolennicy tej nie opartej na żadnych dowodach koncepcji, zwani turbosłowianami, posługują się często sposobami wnioskowania tak naiwnymi i oderwanymi od zasad interpretacji, że budzą rozbawienie historyków, miłośników nauk o przeszłości, a nawet Smoka Wawelskiego. Dla przedstawicieli tego ruchu nie ma faktu, słowa, zabytku, którego nie potrafiliby zesłowiańszczyć, czy zlechityzować. Posługują się nadinterpretacjami znalezisk archeologicznych i wątpliwymi wywodami językowymi bazującymi na przypadkowych podobieństwach, a każdego krytyka z góry uznają za sługusa Niemiec, Izraela, Watykanu i księdza proboszcza. Tego rodzaju zjawisko polegające na „dorabianiu” sobie chwalebnej przedchrześcijańskiej historii nie jest zjawiskiem nowym. Przeciwnie było dużym problemem w archeologii I połowy XIX wieku, kształtującej się pod wpływem romantyzmu i słowianofilstwa. Doszukiwano się wówczas śladów przedchrześcijańskiej słowiańszczyzny niemal wszędzie. Ruiny na Ostrowie Lednickim miały być pozostałościami pogańskiej świątyni. Niemal wszędzie poszukiwano śladów pisma runicznego i podobieństw pogańskich bóstw (kamienie prylwickie i mikorzyńskie). Przypadkowe pęknięcia na rzeźbach lub naczyniach glinianych uznawane były za pismo runiczne (Jan Kollar doszukiwał się znaków runicznych na romańskich rzeźbach lwów przed katedrą w Bambergu). Aquamanilla z Kruchowa miała być naczyniem służącym do pogańskich rytuałów. Wszystkie te obiekty miały być świadectwem wysokiego stopnia rozwoju cywilizacyjnego dawnych Słowian, o której pamięć, jak uważał Zorian Chodakowski, miała zostać zmazana wraz z przyjęciem Chrztu Świętego. Tadeusz Wolański doszukiwał się nawet pisma słowiańskiego na zabytkach antycznego Rzymu czy przedchrześcijańskiej Skandynawii. Wszystkie te koncepcje trafiły do lamusa historiografii gdy okazało się, że wiele zabytków rzekomej słowiańszczyzny to zwyczajne fałszerstwa (bałwanki prylwickie, kamienie mikorzyńskie czy rękopisy: królowodworski i zielonogórski w Czechach), lub też pochodzą z czasów chrześcijańskich (np. ruiny na Ostrowie Lednickim, aquamanila z Kruchowa). Z tego powodu, z czasem nadmierna fantazja romantycznej archeologii, spotykała się z krytyką, a nawet była traktowana z rozbawieniem. Świetnym tego przykładem jest satyryczny tekst Najnowsze odkrycie archeologiczne w Mosinie napisany przez anonimowego autora do poznańskiego pisma „Orędownik Naukowy” z 1844 roku (nr 37, 1844). W tekście tym autor parodiuje naiwne sposoby wnioskowania słowianofilskich romantyków
Wspomniany tekst przenosi nas do Mosiny, z której mieszkańców uwielbiano sobie żartować w XIX wieku. Wystarczy wspomnieć „eleganta z Mosiny”. Nazwa Mosina wywodzić się miała, według autora, od nazwy starożytnej sycylijskiej Messeny. Głównym bohaterem tekstu jest garncarz Gacek niezawodnie potomek owego Sykulskiego książęcia Agatoklesa (co jak wiadomo, lepił także garnki). Otóż wspomniany Gacek, kopiąc glinę znalazł pradawne naczynie ceramiczne, ku zdumieniu innych mieszkańców podpoznańskiego miasteczka. Kształt naczynia wzbudził powszechną ciekawość i zaczęły sobie mosińskie rozumy smażyć nad tem głowę. Na szczęście mogli liczyć na pomoc ludzi uczonych, których teraz wszędzie pełno. Dzięki temu doszukali się na naczyniu herbu Ślepowron wraz z runami słowiańskimi, które odczytano jako TAMARIS. Napis od początku przyniósł skojarzenia ze swojskim Ta-Maryś. Poniżej herbu mosińscy uczeni doszukali się wizerunku serca przeszytego strzałą z podpisem runicznym CI-RUS-BAS. Niestety nie potrafili rozwikłać zagadki ostatniego z członów napisu „BAS”. Na szczęście wyprowadził z kłopotu sam Pan Gacek, który jako dawniejszy uczeń z Quarty Leszczyńskiego Gimnazjum, przypomniał sobie ostatnie odrobiny wywietrzałej greczyzny, że Bas jest początkiem greckiego słowa Basileus, znaczącego król. Dzięki temu odkryciu udało im się rozwikłać znaczenie całego napisu i plasnęli w dłonie z radości na to wszyscy badacze mosińscy. Ta-Maris miała oznaczać królową Scytów, lub jak woleli mosińscy uczeni – Słowian, a CI-RUS-BAS – króla perskiego Cyrusa. Odkryte naczynie miało być dowodem na płomienne uczucie pomiędzy nimi: zapalona ku niemu ślepą miłością, co się przez ową ślepotę herbową i serce przeszyte strzałą oznacza..
To nie był koniec odkryć i dociekań. W środku naczynia bowiem, z wielkim zadowoleniem mosińskich Archeologów, odkryto złoty medal z podobnymi napisami z jednej strony, a z drugiej dwie podobizny „książątek” z napisami Ci, który badacze odczytali jako „Czech”, oraz Rus. Od razu mosińscy badacze mieli gotową interpretację: Czech i Rus byli synami Tamaris i Cyrusa. Tym samym przesunięto w odległe dzieje początek Słowiańszczyzny. Jak pisał autor na początku swojego satyrycznego tekstu: na przekór chimerycznym skrupulantom jakim jest Naruszewicz i Lelewel, którzy nielitościwi, kilka nam wieków tak pięknej przedhistorycznej urwali chwały.
Tekst satyryczny autor kończy morałem dotyczącym zachowania zabytków archeologicznych i braku odpowiedniego muzeum dla realizacji tych celów:”
[...] pospieszyłem do Poznania, w zamiarze złożenia takiej osobliwości w Muzeum narodowem, w którem się podobnego rodzaju zabytki, jak nam pisma publiczne obszernie donosiły, przechowywać miały. Lecz na nieszczęście, pomimo najtroskliwszego śledzenia, pomimo żem prawie wszystkich faktorów poruszył, nie mogąc się nigdzie dopytać, ani śladu podobnego Muzeum, musiałem za powrotem moim do domu, ten klejnot starożytności umieścić tymczasem w lamusie, gdzie dotąd niestety z wielką dla uczonych Archeologów szkodą ukrywa!.
Najnowsze odkrycie archeologiczne w Mosinie jest satyrą napisaną niezwykle zręcznym i dowcipnym językiem pełnym ironii, gry słów. Świadczy to o literackim wyrobieniu anonimowego autora. Ten niewątpliwie zabawny i inteligentny tekst jest mylący także dla wielu współczesnych badaczy, uznających go niekiedy za przykład „nadinterpretacji” w archeologii I połowy XIX wieku. Warto także podkreślić niezwykłą aktualność satyry z 1844 roku. Czy wywody językowe autora, który nazwę Mosiny wywodzi od Messeny, a imię Gacek od Agatoklesa, nie przypomina pomysłów Pawła Szydłowskiego, autora książki „Wandalowie, czyli Polacy” z 2018 roku, twierdzącego, że król Wandalów Genezeryk, to tak naprawdę lechicki Gąsierek*? Możemy zatem powiedzieć, że i obecni „badacze” Wielkiej Lechii, stosujący niemal identyczny sposób wnioskowania co Gacek et consortes, to tacy współcześni „Archeolodzy z Mosiny”.
Jakub Linetty
* Właściwie dlaczego nie Gęsiorek?