Edukacja WOW! - wywiad z Przemysławem Staroniem

  • Dodano: 14.10.2020

***

autorka Oliwia Łysień, zdjęcia do kanałów społecznościowych, przerobione przez zespół @Global Teacher Prize
 
Przemysław Staroń jest psychologiem i kulturoznawcą, wykładowcą i nauczycielem. W roku 2018 został uhonorowany tytułem Nauczyciela Roku. Jest jednym z popularyzatorów edukacji filozoficznej w polskim systemie edukacji. Realizuje projekty zarówno międzypokoleniowe, jak i międzykulturowe. Określa się go, jako prekursora wykorzystania mediów społecznościowych w edukacji. Jak sam mawia jest profesorem SNAP, bowiem stał się specjalistą od edukacyjnego zastosowania Snapchata. Poza tym jest ambasadorem programu „Mądrzy Cyfrowi”. Znalazł się również na liście 100 osób zasłużonych dla rozwoju umiejętności cyfrowych w Polsce w 2017.
W 2020 roku nominowany do Global Teacher Price, zwanego „nauczycielskim Noblem”
 
M.O. Czasy, w jakich żyją nasze dzieci (pozwolę sobie na takie określenie, jako koleżanka, w pewnym sensie po fachu) to najsilniej stymulujący okres w dziejach ziemi. Zewsząd atakują je informacje, muszą dzielić swoją uwagę między komputery, iPhony, billboardy, setki kanałów TV, portali... Zazwyczaj nauczyciele każą je, bo nie łatwo dają się odciągnąć od ekranów. Można powiedzieć, że żyjemy w świecie, który z wszystkich strony aktywizuje, tymczasem w szkołach każe się młodym ludziom siedzieć w ławkach 45 minut i słuchać. Ty, wskazujesz inny kierunek mówiąc, że technologii nie należy się bać, ale wykorzystywać w pozytywny sposób. W tej technologii cyfrowej znajduje się masa bodźców, do których dzieci czy młodzież są tak przyzwyczajeni, więc można powiedzieć wybrałeś do nauczania narzędzie, które chyba bardziej pozwala Ci poznać ich język, a tym samym lepiej ich zrozumieć i dotrzeć do nich, zgadza się?
 
P.S. Sytuacja wygląda w ten sposób, że ja zupełnie świadomie w to wszedłem. Uważam, że edukacja powinna przygotowywać do życia w nowoczesnej rzeczywistości, to znaczy w takiej, która jest tu i teraz i która będzie. Edukacja powinna nas przygotować do jak najlepszego życia w teraźniejszości i przyszłości, bazując oczywiście na tym, czego uczy nas przeszłość. Powinna przygotować człowieka do życia w realiach dynamicznie i płynnie zmieniającej się rzeczywistości. Nie wyobrażam sobie, zatem, żeby aspekt cyfrowy został ominięty, jako że jest tak, że on wyznacza nasze życie. W bardzo dużej mierze nasze życie jest przez ten aspekt przefiltrowane.
W momencie, kiedy ja pracuję z uczniami, to jestem jak etnograf, który wchodzi do dżungli i poznaję plemię, którego nie jest członkiem. Bardzo ważne jest to, żeby podszedł do tego z pokorą, żeby uczył się tego języka, czyli wszystkich kodów kulturowych, które tam się pojawiają. Dokładnie to zrobiłem z uczniami i uczennicami, żeby lepiej ich zrozumieć, dotrzeć do nich. Tu nie chodzi o robienie z siebie nauczyciela-kumpla, bo nauczyciel nie może być kumplem ucznia. Nauczyciel powinien być przewodnikiem, a przewodnik po prostu powinien poznać jak najbardziej tego, któremu stara się pomóc iść przez życie.
 
M.O. Obecna sytuacja pandemiczna spowodowała, że nagle wiele osób zderzyło się z pracą zdalną. Wielu nauczycieli stanęło przed sporym wyzwaniem prowadzenia działań edukacyjnych w sieci. Dla Ciebie tego typu rzeczy nie są niczym zaskakującym. Od kilku ładnych lat nauczasz wykorzystują multimedia. Nagrałeś też kilkadziesiąt filmów pt. EduKwarantanna, uważasz, że działania w sieci to przyszłość edukacji?
 
P.S. Rzeczywistość edukacyjna w kontekście nowych technologii i mediów społecznościowych nie jest już dla mnie zaskoczeniem. Natomiast edukacja zdalna w takim rozumieniu, w takim aspekcie i w takiej formie, jaki pojawił się w naszym kraju, to jest po prostu zupełnie inna rzeczywistość. Zostało to absolutnie źle zaprojektowane, przeprowadzone i kluczowe aspekty zostały tutaj  pominięte. Zwłaszcza te aspekty, które czynią szkołę fajną, czyli możliwość tworzenia relacji. Nie da się, nieustannie siedząc przed ekranem tworzyć fajnych, pełnych relacji, bo po prostu nie widzi się człowieka. Nie ma możliwości spojrzenia człowiekowi w oczy. To jest problem i można na ten temat wiele mówić. Natomiast absolutnie jest to przyszłość edukacji, bo świat cyfrowy jest naszą teraźniejszością i będzie naszą przyszłością. Chyba, że walnie jakiś meteoryt i internet się zepsuje. Ten aspekt cyfrowy musi być absolutnie mądrze wykorzystany, ze świadomością jego wad i zalet. Zresztą wszystko w życiu wymaga refleksji i świadomości. Tak jak mówił Sokrates, bezmyślnym życiem żyć człowiekowi nie warto. Cokolwiek w życiu robimy, powinniśmy jak najbardziej mieć to przebadane, sprawdzone, ogarnięte.
 
M.O. Jak słusznie zauważył Ken Robinson, na całym świecie reformuje się system edukacji z dwóch powodów: pierwszy wiąże się z ekonomią, staramy się stwierdzić jak przygotować nasze dzieci do funkcjonowania w gospodarce XXI wieku. Co w gruncie rzeczy, jest dość zaskakujące, bo aktualnie nie wiemy jak gospodarka będzie wyglądała choćby za tydzień. Co widać po obecnych niepokojach. Drugi powodem jest z kolei kultura. Każdy kraj na świecie chce wychować dzieci tak by posiadały tożsamość kulturową, by przekazać im swoje „geny kultury”, choć one podlegają globalizacji. I tu rodzi się bardzo trudne pytanie jak to ze sobą pogodzić? Ken Robinson uznaje, że problemem polega na tym, że chcemy radzić sobie z przyszłością metodami z przeszłości. Zgadzasz się z tym?
 
P.S. Tak, chodzi przecież o to, żeby edukacja przygotowała do życia w tym, co się zadzieje. W tym, co my zastaniemy. My możemy oceniać prawdopodobieństwo tego, co zastaniemy. Natomiast edukacja powinna przygotować człowieka do odnalezienia się w takiej rzeczywistości, w jakiej przyjdzie mu żyć, w tym, co przyniesie życie. Jak to mówił Heraklit, jedyną stałą jest zmiana. Według mnie kluczową umiejętnością jest po prostu umiejętności, gotowość, chęć do uczenia się nowych umiejętności. A czy problem polega na tym, że chcemy radzić sobie z przyszłością metodami z przeszłości? Tak, ja się z tym zgadzam absolutnie. Cały czas powtarzam, że tak jak broda mędrcem nie czyni, tak samo używanie – na przykład – smartfona w edukacji jeszcze o niczym nie świadczy. Znam wielu nauczycieli, którzy mają myślenie rodem z PRL-u, że tak to ujmę. Chodzi mi o to, że nie dokonała się żadna transformacja myślenia, a metody są nowe. To nic nie daje i to właśnie jest clue. Cały czas powtarzam, że powinniśmy czerpać z bogactwa przeszłości, ale rozumieć, widzieć, co jest w niej stałego, co trwa po dziś dzień, a co uległo zmianie. Psychologia nazywa to efektem kohorty. To znaczy, że analizując, czy porównując różne pokolenia, to trzeba zawsze brać pod uwagę to, jak różne pokolenia się zmieniają, jakie miały warunki demograficzne, kulturowe, historyczne, ekonomiczne, społeczne i tak dalej. Bo to one powodują, że dane pokolenie na przykład dwudziestolatków obecnych, jest jednak – mimo wszystko – innym pokoleniem niż pokolenie dwudziestolatków w latach 80. Jak ze sobą pogodzić? To wymaga rozwijania najważniejszego aspektu myślenia, czyli myślenia postformalnego, myślenia, które jest w stanie godzić przeciwieństwa, dokonywać syntez, myślenia dialektycznego. To jest dla mnie Świętym Graalem rozwoju i staram się nieustannie pobudzać do takiego właśnie typu myślenia, bo to jest myślenie par exallance ludzkie. To raz, a dwa, jakby nie patrzeć świat staje się coraz bardziej różnorodny, rośnie entropia, pojawia się coraz więcej rzeczy, a te rzeczy nie są jednolite.
Tak jak mówi Szymon (Hołownia – przypis M.O.), nie chodzi tak naprawdę – jeśli przykładowo weźmiemy obywateli polskich – o jednolitość, a o pojednaną różnorodność. Myślę, że to jest w ogóle świetna hasło, które obrazuje podejście do kultury.
Natomiast cały czas podkreślam, myślenie postformalne, rozbijające schematy. Tak jak się ćwiczy na siłowni mięśnie. Rosną, dlatego, że pękają włókna mięśniowe, a jak się potem zrastają, to mięśnie są ciut większe. Dokładnie o to tutaj chodzi. Jak pękają schematy? Gdy wkładam kij w mrowisko, pobudzam do myślenia, to wtedy pękają te schematy umysłowe i człowiek wchodzi na wyższy poziom myślenia de facto, ale to trzeba praktykować cały czas. I bardzo ważne jest jednocześnie ogarnianie emocji, wspieranie empatii, zderzanie człowieka z człowiekiem, żeby zaistniała ta epifania twarzy, o której pisał Levinas. Wtedy jest szansa na to, że będziemy w swoim wnętrzu odnajdywać przestrzeń na każdego człowieka, nieważne, jaki jest. Będziemy widzieć po prostu to, co łączy uniwersalnie, właśnie człowieczeństwo.
 
Fot. Renata Dąbrowska
 
M.O. Być może szansą są właśnie nowe narzędzia z obszaru całej kultury (w tym i popkultury)?
 
P.S. Absolutnie tak. Ponieważ kultura jest czymś, czym oddychamy i w czym żyjemy, a popkultura jest szczególnie bliska młodym ludziom, zresztą nie tylko młodym. Stanowi de facto uniwersalne porozumienie między pokoleniami. Zwłaszcza, gdy mówimy o naprawdę wybitnych dziełach popkultury. Dlatego właśnie popkulturę bardzo mocno wykorzystałem w swojej książce, pisanej z myślą o wielu różnych osobach, ale przede wszystkim o młodzieży, ale też o osobach starszych niż młodzież: młodych dorosłych, dorosłych i nie tylko, bo po prostu wiem, jak wielką popkultura ma moc. Musimy też pamiętać o tym, że popkultura ma różne aspekty. Natomiast myślę, że co by nie mówić, ten aspekt, który widzimy dosyć mocno w różnych tekstach kultury, w opowieściach, książkach, filmach, czyli podróż bohatera Campbella, ten słynny monomit. To jest coś obecnego w całej kulturze i popkulturze. No i rzeczywiście można się jakoś na różnych poziomach z tym zidentyfikować, no i to właśnie widać w różnych dziełach. Do tego jest to kultura, która jest takim uniwersalny spoiwem. Ona też daje informacje o tym, jak świat wygląda i co ludzie czują i czego potrzebują.
 
M.O. A może czas zmierza też w tym kierunku, aby zacząć podejmować więcej działań, poza „białym sześcianem” podejmując współpracę z instytucjami kultury, w których będzie się realizować pewne części materiału?
 
P.S. Oczywiście, że tak. Jestem na absolutnie za. Uważam, że to jest w ogóle kluczowa sprawa, albo jedna z kluczowych. Wraz z Szymonem Hołownią i zespołem stworzyliśmy wizję edukacji, w której bardzo duży nacisk położono na kulturę, sztukę, edukację artystyczną, kreatywność. Zresztą, jako nauczyciel wiedzy o kulturze (niestety już niedługo, bo wiedza o kulturze została przez rząd PiS-u wycofana ze szkół, czego nie będę komentował) wielokrotnie robiłem tak, aby dzieciaki miały jak największy, najszybszy kontakt, bo to zwiększa poglądowość. Tyle rzeczy robiliśmy... Na przykład zawsze prosiłem o przynoszenie na lekcje „dowodów na uczestnictwo w kulturze”, więc dzieciaki przynosiły takie cuda, różne swoje kolekcje, zdjęcia z podróży. Długo mógłbym wymieniać... mówiłem im: „Spoko, przyniesiesz, opowiesz o tym, masz szóstkę i pa”. A nie jakieś ocenianie zdolności artystycznych, co jest bzdurą w liceum ogólnokształcącym.
 
M.O. Dla mnie osobiście muzea to „magazyny emocji”, czyli miejsca kształtowania osobowości, miejsca gdzie może dochodzić do budowania i przebudowywania relacji społecznych. Sądzisz, że nasza rodzima edukacja byłaby gotowa na taką zmianę by np. wpisać w podstawę programową, że określony procent tematów, a tym samym zajęć zaleca się by odbywały się, jak na zachodzie w muzeach?
 
P.S. Co to znaczy, że edukacja byłaby gotowa? Myślę, że niektórzy mogliby mieć z tym problem. Natomiast edukacja zawsze jest gotowa na to, żeby iść do przodu i robić rzeczy wow. Nie ukrywam, że jestem w stu procentach za tym, absolutnie w stu procentach. Jestem wielkim fanem muzeów, galerii i tak dalej. Zresztą ja na wiedzy o kulturze, w drugim semestrze zawsze proszę o takie zadania kreatywne. Wystawiam ocenę celującą za przyniesienie kolekcji. Nie stwarzam takiego poczucia, że oceniam, co jest ładniejsze, co lepsze. Jak pokazują badania, gdy stworzy się grupę eksperymentalną, w której część osób poprosi się o zrobienie ładnego rysunku, a część po prostu o rysunek. To okazuje się, że ci, którzy nie mieli nakazu „ładnego rysunku”, często robią te rysunki dużo lepsze. W związku z tym daje takie zadania jak stworzenie swojego muzeum, swojej galerii, albo daje im specjalnie przygotowane szablony (które zrobiłem ze swoim kolegą), albo formułuje na przykład zadanie typu – zrób muzeum w pudełku po zapałkach. No i zasadniczo zasada jest taka, że po prostu to ma być twoje muzeum. Mówiłem przy tym uczniom, że jaram się przy tym kreatywnością, łamaniem schematów i to o to chodzi. Więc ja generalnie kocham muzea w każdej postaci. Kocham odwiedzać muzea polskie i zagraniczne. Na wycieczkach zawsze się starałem, żeby muzea były w planie. Z Londynu przywiozłem kiedyś taką książkę „Me and museum”, książkę o muzeach absolutnie wszystkiego. W ogóle jarałem się zawsze się gabinetami osobliwości, motywami kolekcji. Moja pracownia #utrzy to jest naprawdę po prostu taka magiczna sala, pracownia, galeria, muzeum, jakkolwiek to nazwać. Zawsze chciałem założyć muzeum. Zrobię to prędzej, czy później. Po prostu muzeum to moje życie, kolekcjonowanie, etnografia, badanie rzeczywistości, antropologia przedmiotów, antropologia rzeczy. Jaram się książką „Lustrzanna”. Tam jest motyw, że jej główna bohaterka jest „czytaczką” i jest w stanie poznawać historię przedmiotów.
 
M.O. Blaise Pascal głosił, że „kropla miłości znaczy więcej, niż ocean rozumu”. Wróćmy na moment do emocji, nie uważasz, że w edukacji tak samo jak w kulturze często bywa, że jest jej zbyt mało?
 
P.S. W sensie, że chodzi o to, że jest zbyt mało miłości? Czy emocji? Uważam, że jednego i drugiego. Wszystko powinno się opierać na nauce o emocjach, radzenia sobie z nimi, zarządzania tymi emocjami. No a miłość powinna być absolutnym spoiwem wszystkiego. To jest coś, co mówili wszyscy wielcy mędrcy, więc naprawdę tutaj niewiele mogę dodać. Miłość jest zasadą świata i to ona nadaje sens. W „Harrym Potterze” cały czas jest mowa o tym, że to miłość jest najpotężniejszą formą magii, która pokonuje wszystko złe.
 
M.O. W naszej edukacji muzealnej w czasie tworzenia programów społecznych odwołujemy się do pedagogiki serca dr Marii Łopatkowej głoszącej piękne hasło amo ergo sum – kocham, więc jestem. W programach tych poruszamy często kwestię związaną z osobami borykającymi się z dysfunkcjami. Okres kwarantanny społecznej z wszystkimi nakazami i zakazami z pewnością wywołał w wielu frustrację i złość spowodowaną np. zamknięciem w czterech ścianach. Zastanawiam się czy ten czas dał ludziom refleksję, że są w naszym społeczeństwie ludzie, dla których te cztery ściany to cały świat. Jako psycholog sądzisz, że ten czas coś zmieni w ludziach?
 
P.S. Myślę, że na pewno dał refleksje, bo są tacy ludzie, którzy mówią „Boże święty, No czuję się tak jak w więzieniu” i tak dalej. Co do tego nie ma możliwości. Często mówi się, „Co cię nie zabije, to wzmocni”. Natomiast, jak mówił Jacek Walkiewicz, „Co nie zabije to, nie zabije, wcale nie musi wzmacniać”. Za Sokratesem powtarzam, że życiem bezmyślnym żyć człowiekowi nie warto, życiem pozbawionym refleksji żyć człowiekowi nie warto. Obawiam się, zwłaszcza, że biorąc pod uwagę, że w sytuacjach stresowych nasza kora mózgowa, która wiążę się z myśleniem wyższym, ona oddaje pole emocjom, układowi limbicznemu, takim pierwotniejszym reakcjom, upraszczaniem rzeczywistości. Obawiam się, więc, że ta refleksja przez wielu niekoniecznie musi być realnie podejmowana.
Myślę, że na pewno ten czas coś zmieni. Jednak nie wierzę, że sam czas, sam lockdown polepszy ludzi. Za tym musi iść refleksja. Jakbyśmy mieli mega edukację, gdyby szkoła, edukacja zdalna polegała właśnie na wykorzystywaniu tego czasu, jako trampoliny do rozwijania mądrości. No to byłoby mega. Ja cały czas pytam uczniów, gdy mamy lekcje jak się czują, rozmawiamy o tym. Chodzi o to, żeby przeszli przez ten czas na maksa refleksyjnie, bo tylko wtedy będą mogli z niego coś wyciągnąć. Podsumuję to wszystko słowami Szymborskiej: „ludzie głupieją hurtowo i mądrzeją detalicznie”.
 
M.O. Zdarza się, że trudne momenty pozwalają dostrzec nam to, na co wcześniej nie zwracaliśmy uwagi, bo nie mieliśmy czasu, albo było nam go szkoda na dokonywanie refleksji. Czy czas kwarantanny był/jest dla Ciebie też takim czasem, czasem, który np. spowodował w Tobie jakąś zmianę, albo zmianę w spojrzeniu na „coś”?
 
P.S. Tak, totalnie. Przede wszystkim utwierdziłem się w przekonaniu, że czuję się bardzo dobrze u siebie, we własnym domu. Stworzyłem tu sobie swoje miejsce odpoczynku, przystań, królestwo, pracownie – w takim zdrowym sensie – i po prostu tutaj mam wszystko, czego potrzebuje. Mieszkam ze swoim partnerem, więc czuję się dobrze wspólnie. Chociaż wiadomo, że ten czas generuje różne kłótnie i tak dalej. Natomiast ja powiem szczerze, że jeszcze intensywniej zobaczyłem rzeczy, które wcześniej wiedziałem, domyślałem się ich, ale zobaczyłem je tak w pełni. Mianowicie, co robi brak realnego kontaktu człowieka z człowiekiem. Naprawdę mam na ten temat dużo refleksji. Rozumiem to na poziomie biologicznym, że nie jesteśmy w stanie wygaszać z naszego ciała migdałowatego, tak jak to robimy normalnie, gdy te lęki przekształcają w jakieś zachowania agresywne czy postawy agresywne, czy bierno-agresywne. My, na co dzień, w realnym kontakcie wygaszamy tę aktywność ciała migdałowatego za pomocą patrzenie sobie w oczy, kontaktu, przez to, że jesteśmy obok siebie, że możemy się dotknąć, podać sobie dłonie, uśmiechać się do siebie. Jesteśmy tego pozbawieni. Ja wiedziałem, że to jest bardzo problematyczna sprawa, jak człowiek za bardzo z drugim człowiekiem nie jest, bo wtedy też się trudniej rozwiązują konflikty... ale nie ukrywam, że stopień pozamykania się ludzi, jakiego doświadczamy, łatwości takiego „walenia” w innych, stopień bierno-agresywności, dehumanizacji, tego efektu kabiny pilota (jak mówi psychologia), braku epifanii twarzy (jak to mówił Levinas) to jest po prostu masakra. Naprawdę. To mi uświadomiło niejednokrotnie boleśnie.
 
M.O. Na zakończenie udało mi się odnaleźć ciekawą informację mogącą sugerować, że muzea powinny być dla Ciebie istotne, a przynajmniej jedno: Muzeum Okręgowe w Koszalinie. Bo właśnie tam znajduje się zabytkowy zakład szewski, stanowiący stałą część ekspozycji a jest to…?
 
P.S. No właśnie, Dziękuję Mariola, bo po prostu jaram się tym, że odezwałaś się z muzeum. Tak naprawdę, jestem muzeofilem i jeszcze ten wątek Muzeum Okręgowego w Koszalinie... To jest po prostu, o mój Boże! Tam są przyniesione zabytkowe sprzęty mojego dziadka, Stanisława Staronia. On przez lata prowadził w Koszalinie przy ulicy Piłsudskiego zakład szewski. Pamiętam ten zakład jeszcze z dzieciństwa. Już wtedy wchodziłem tam, do tej piwnicy jak do zupełnie innego świata. Inny zapach, inny sposób płynięcia czasu, stare meble, stare ozdoby. Kiedyś jeździłem do cioci w Kędzierzynie-Koźlu i jej mieszkanie było właśnie takim skansenem. Mnóstwo tych rzeczy, jeszcze po dziadkach, mamie mamy, mam w swojej pracowni #utrzy i zawsze je pokazuje, jako przykład dziedzictwa kulturowego, który daje nam poczucie nieśmiertelności. W ogóle daje nam nieśmiertelność. W pewnym momencie mój dziadek przestał pracować, chociaż hobbystycznie zajmował się tym jeszcze na emeryturze. W pewnym momencie przestał już zupełnie naprawiać, a wcześniej reperował nam buty, robił kapcie, jeszcze coś tam robił na działce. Potem miał wypadek, który osłabił jego funkcjonowanie i dziadek, po kilku latach, zmarł. Jeszcze prawdopodobnie przed wypadkiem, Muzeum Okręgowe w Koszalinie zwróciło się do dziadka Stasia z pytaniem, czy może wykupić te sprzęty. Jest to o tyle niesamowite, bo będąc dzieckiem skupionym na szkolnych sukcesach (bo wtedy szkoła do tego prowadziła, na takim myśleniu opierał się cały system), rozmawiałem z dziadkiem, prostym szewcem i pytałem, czy ma poczucie, że on coś w życiu osiągnął, jakieś zadowolenie, szczęście, sukces w życiu. Odpowiedział „Tak. Jestem szczęśliwy i czuję, że odniosłem sukces, dlatego, że mam wspaniałe dzieci, wspaniałe wnuki. Patrzę pozytywnie na świat, widzę was, jak się rozwijacie. Jestem najszczęśliwszy. To jest największy sukces”. Wtedy tak do końca nie rozumiałem. Dopiero na studiach siostra profesor Barbara Chyrowicz na etyce powiedziała kiedyś coś takiego, że szczęście przychodzi do tego, kto za nim nie goni. Jest produktem ubocznym dobra i pasji. Nie pojawia się tam, gdzie jest przedmiotem dążeń. Jak dziadek już odszedł, napisałem do Muzeum Okręgowego (przy tej okazji wrzucili przepiękne zdjęcia i tekst na swojego fanpejdża), uświadomiłem sobie, jakie to jest niesamowite. Postawiłem sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu, nie wszystek umrę. W takim sensie, że dziadek wybrał życie swoją postawą swoimi relacjami, a jako skutek uboczny przyszło to, że jego imię i nazwisko, szyld wisi na tej szachulcowej chatce, domku jamneńskim. Jadąc przez Koszalin jedną z głównych arterii miasta, czyli ulicą Młyńską, to można to zobaczyć. Jak się podejdzie bliżej i zobaczy tę chatkę jamneńską, zagrodę (to jest cała kultura koło Koszalina) i widzi to nazwisko, to mnie zawsze przechodzą ciarki. On nie walczył o sukcesy, sławę. Ona przyszła sama, jako skutek uboczny dobrego, pięknego życia.
 
M.O. Dziękuję za wywiad.
 
P.S. Ja również bardzo dziękuję. Na koniec powiem, że Wielkopolskę kocham, uwielbiam. Mam rodzinę w Kaliszu, do którego co roku jeździliśmy w wakacje. Poznań, Gniezno i Września. Mam więc z Wielkopolską mnóstwo pięknych wspomnień.
 
@Global Teacher Prize 
@Varkey Fundation  
#gtp2020