"Jeżeli jesteś twórcą, to twórz!" - wywiad z Krzysztofem „Zygzakiem” Chojnackim

  • Dodano: 22.10.2020

***

Fot. Beata Gutowska
 
Krzysztof „Zygzak” Chojnacki z wykształcenia fototechnik, obecnie pracuje w Polsko-Francuskiej szkole „La Fontaine”, gdzie uczy, a właściwie dzieli się z dziećmi swoją pasją do modelarstwa, poza tym jest frontmanem i autorem tekstów kultowej punkowej formacji TZN Xenna…
 
MO: Gdybyś miał określić w jednym zdaniu, kim jest Krzysztof Zygzak Chojnacki, to, co byś powiedział?
 
KZCh: Do pytania pierwszego dodałbym jeszcze, że jestem też aktorem grającym w serialach. A także twórcą odzieży – koszulek z własnymi aplikacjami. Sam ogarniam klipy zespołu, grafikę zespołu i wszystko, co jest z zespołem związane. A teraz odpowiedź: Krzysztof Zygzak Chojnacki jest twórcą, artystą o wielu talentach.
 
MO: Zespół TZN Xenna powstał w 1981 roku, graliście do 1987 roku, kiedy to przyszła na świat Twoja córka. Podjąłeś decyzję, że ciężko będzie pogodzić te dwie role – ojca i punk rockowej gwiazdy i… zawiesiłeś swoją działalność, aby po 24 latach wrócić na scenę. Powiedz, porównywałeś kiedyś te dwa czasy. Jakby zestawić okres lat 80-tych ze współczesnością. Co dla Ciebie, jako artysty, się zmieniło?
 
KZCh: Nigdy w zasadzie nie sięgałem do tego, co przeżyłem w latach osiemdziesiątych, ponieważ swoje życie traktuję jako materię żywą, na którą nieustannie, z dnia na dzień, trzeba reagować. Siedzenie głową gdzieś, w jakichś dawnych czasach, nic dobrego nie przynosi, bo hamuje człowieka i jego rozwój, jego podejście do rzeczywistości zastanej. Zawsze uważałem, że historia, przeszłość jest bardzo ważna, ale ona nie może deprecjonować teraźniejszości. Nie może jej blokować, bo nie następuje rozwój. Jako artysta mogę powiedzieć, że zmieniło się wiele, zmienił się sposób naszego życia i jakość naszego życia, zmieniła się materia wokół nas na bardziej estetyczną, przyjemniejszą. Niestety nie zmieniła się, jak to się mówi, ludzka mentalność, ludzkie podejście do wielu spraw, ona stoi w miejscu. Niewielu ludzi ewoluuje. Może dlatego właśnie, że ciągle głową siedzą w przeszłości.
 
MO: Miałam okazję widzieć Cię i – co ważniejsze – słyszeć na żywo. Jesteś prawdziwym zwierzęciem scenicznym. Widać, że czerpiesz energię z tłumu, że muzyka daje Ci power. Powiedz, jak teraz, w czasie kwarantanny, gdzie koncerty trzeba było odwołać, dajesz sobie radę? Brak Ci tego klimatu? Czy znalazłeś jakiś substytut np. granie koncertów w sieci?
 
KZCh: Skoro jestem artystą o wielu talentach, to czas tak zwanej kwarantanny, kiedy nie ma koncertów, kiedy nie mogę spotykać się z ludźmi, nie jest dla mnie czasem zmarnowanym. Mam drugą wielką pasję, jaką jest modelarstwo. Wykorzystuje ten czas siedzenia w domu na to, żeby zrealizować wszystkie pomysły, które leżą odłożone gdzieś tam w mojej głowie. Pomysły na nowe dioramy, na nowe wyzwania. Na nowe, jak ja to nazywam obrazy trójwymiarowe, bo tym jest właśnie diorama. Jest to przestrzenna sztuka, gdzie jest mnóstwo miejsca na umieszczenie przeróżnych małych szczegółów, które tworzą cały ten obraz. Moje prace ogląda się ze wszystkich stron. Nie ma czegoś takiego, że jest przód i tył. Po prostu w jakiś sposób nie postawisz tej pracy, ona zawsze jest interesująca, zawsze można sobie znaleźć jakiś szczegół. 
Co do braku kontaktu. Tak, brakuje mi trochę kontaktu z ludźmi, spotkań z przyjaciółmi, bo w zasadzie nie używam takiego określenia fan. Tak niszowy zespół, jak TZN Xenna w zasadzie opiera się na przyjaciołach zespołu, którzy ten zespół wspierają, przychodząc na koncerty w takiej ilości, że możemy przyjechać do innego miasta i nie musimy do tego dokładać. Za to, po raz kolejny serdecznie wszystkim przyjaciołom zespołu dziękuje.
Cóż jeszcze mogę powiedzieć? Kiedyś to wszystko się skończy, kiedyś koncerty się zaczną. Mam nadzieję, że przetrwamy. Nie chcę grać koncertów w sieci. Wolę puszczać moim przyjaciołom na grupie facebookowej koncerty zespołu, które zostały wcześniej nagrane. Jest to dla mnie jakiś substytut tych spotkań, ponieważ robię to w formule wspólnego oglądania, gdzie na bieżąco możemy ze sobą rozmawiać poprzez czat. Jakoś sobie daje radę z tym wszystkim. Generalnie nie czuje się z powodu siedzenia w domu jakiś przytłumiony, że odebrano mi energię do życia i nic mi się nie chce. Nieprawda. Jak powiedziałem, ja odnajduje się w wielu takich sytuacjach. Od dziecka wiele razy musiałem siedzieć w domu, chorowałem na różne choroby. I to mnie nauczyło, żeby czas, który spędzam w domu, nie był czasem straconym, tylko czasem, który można twórczo rozwinąć. 
 
Fot. Beata Gutowska
 
MO: Dziś coraz więcej działań typu właśnie koncerty, spotkania autorskie, wystawy dzieje się online. Co w ogóle myślisz o tym przenoszeniu kultury do sieci?
 
KZCh: Trochę już odpowiedziałem w poprzednim pytaniu. Nie chcę przenosić kultury do sieci. Ludzie bez mojej wiedzy przenoszą moje koncerty, moje występy, zdjęcia na różne platformy, które są ogólnie dostępne, ale nie chciałbym osobistego takiego kontaktu, że ktoś siedzi przed komputerem i ogląda koncerty na żywo. W ogóle mi się to nie podoba. Wiem, że kwarantanna nie będzie trwała wiecznie,  także można ten czas przetrwać i potem spotkać się z ludźmi. Zobaczyć, kto tak naprawdę zawsze był po twojej stronie i też czekał razem z tobą na ten wspaniały dzień, w którym będzie koncert.
 
MO: Mówiąc o kulturze, warto wspomnieć, że jesteś autorem wystawy „Pamięć i Duma”… to Twoja autorska kreacja, ukazująca Powstanie Warszawskie. Co było tym impulsem do stworzenia tej, dodajmy podróżującej ekspozycji, bo zdaje się, gościła ona w wielu miastach?
 
KZCh: Tak, jestem autorem wystawy „Pamięć i duma”, która pokazuje przy pomocy modeli, a także grafik – przeze mnie wykonanych – i zdjęć Powstanie Warszawskie. Powstanie Warszawskie, które towarzyszyło mi od dziecka. Do piątej klasy włącznie chodziłem do szkoły podstawowej w Raszynie. Natomiast od szóstej zacząłem jeździć do szkoły do Warszawy. Byłem uczniem szkoły sportowej, trenowałem wyczynowo kajakarstwo i to przeniesienie się spowodowało też pewną zmianę w moim życiu. Otóż zostałem posiadaczem czegoś tak genialnego, jak bilet miesięczny. Bilet, który zezwalał mi na podróż wszystkimi środkami komunikacji, jakie były dostępne na terenie miasta stołecznego Warszawy, a także w obrębie pozawarszawskim, oczywiście w pewnej strefie. I zacząłem tę Warszawę poznawać jako dzieciak. Bilet dawał mi to, że bez grosza w kieszeni mogłem do tej Warszawy jeździć, chodzić po jej ulicach, poznawać ścieżki. Chodząc po Warszawie, zacząłem napotykać coraz więcej miejsc upamiętniających, czy to drugą wojnę światową, czy Powstanie Warszawskie. Zacząłem się tym powstaniem interesować, ponieważ o nim za dużo się nie mówiło. A jednak chodząc do szkoły do Warszawy i w ogóle samej w Warszawie trudno było to ukryć. U mnie w szkole pani na lekcji historii mówiła o powstaniu, że się odbyło, ale oczywiście nie oceniała, czy ono było słuszne, czy niesłuszne. Mówiło się w stolicy też dlatego, że trudno ukryć cierpienie tylu tysięcy mieszkańców, ruiny... W ogóle trudno zapomnieć cały ten zryw, który ludzie pamiętali, którego świadkowie żyli, gdzie żyły rodziny, które zostały doświadczone śmiercią, wywózką związaną z tym powstaniem... Także mówienie, że ta straszna komuna tak wszystko ukrywała, to nie do końca jest prawda. Może na terenie Polski był to pomijany fakt, ale trudno mi się o tym wypowiedzieć, bo nie chodziłem do szkoły podstawowej np. w Poznaniu. I nie mogę tego tutaj zweryfikować. Mogę za to powiedzieć, jak to wyglądało w samej Warszawie, dokładnie w Szkole Podstawowej numer 175, do której chodziłem. Tu o powstaniu się mówiło. To zwróciło moją uwagę, zacząłem więc szukać informacji na ten temat. Chodziłem dużo po różnych muzeach, mając ten bilet miesięczny poznawałem też Warszawę. Zwiedziłem chyba wszystkie muzea jako chłopak w szóstej, czy siódmej klasie szkoły podstawowej. Przeczytałem każdą tabliczkę, która znajdowała się pod eksponatami i jedno, co cały czas mnie intrygowało, to to, że na tych zdjęciach z powstania jest bardzo dużo młodych twarzy. Widziałem, że to nie byli dorośli, że wielu tych żołnierzy to byli może wtedy nie dosłownie moi rówieśnicy, ale ludzie niewiele ode mnie starsi. I ta pamięć o tym powstaniu gdzieś tam, przez całe moje życie siedziała we mnie. Jako dorosły człowiek postanowiłem upamiętnić ten młodzieżowy zryw. Wpadłem na taki, według mnie ciekawy pomysł, żeby to upamiętnienie zrobić poprzez zabawki, poprzez modele, a modele są klasyfikowane jako zabawki. Kupujemy je w pudełkach, trzeba je posklejać, pomalować. Wpadłem na pomysł, że po prostu zacznę budować dioramy, które przedstawiają walki powstańcze. Przedstawiają jakieś epizody. Bardzo tutaj zwracam uwagę na broń, mundury charakterystyczne dla tamtego okresu. Nie bawię się w dosłowne odwzorowanie miasta, czyli budowanie identycznych domów, bo nie na tym polega dla mnie modelarstwo. Oczywiście są różne działy modelarstwa, są ludzie, którzy kopiują zdjęcia i wykonują identycznie to samo. Natomiast ja wymyślam sobie swoje scenografie. Generalnie nie jest dla mnie problemem zrobić ruiny, czy barykady. Jest mnóstwo zdjęć w sieci, można się czasem czymś zainspirować. 
Wracając jednak do tego, po co to? Po prostu w ten sposób postanowiłem przechować pamięć o młodych ludziach, którzy w okresie dojrzewania nie mieli niestety czasu na zabawę, bo ich życie było bardziej skomplikowane, o wiele bardziej niż nasze. Na co dzień spotykali się ze śmiercią, bronią, egzekucjami. I pewnego dnia po prostu mieli tego dosyć. Ocenianie czy to powstanie jest słuszne, czy niesłuszne nie należy do mnie. Ja nie jestem historykiem. Ja po prostu upamiętniam zryw młodych ludzi, dzięki którym ja mając lat 18, mogłem założyć sobie zespół rockowy i w ten sposób, przy pomocy dźwięków, wyrażać swój bunt, bo żyłem w czasach pokoju.
 
MO: Powstanie Warszawskiego intensywnie wiąże się z Twoim życiem. W końcu zespół TZN Xenna została powołana do życia 1 sierpnia 1981 roku, aż chce się rzec przypadek? Nie sądzę...
 
KZCh: Data w której zawiązał się zespół TZN Xenna, czyli 1 sierpnia 1981 roku, to dzień w którym wymyśliliśmy nazwę dla zespołu. Od tego dnia już tak byliśmy nazywani, a próby zaczęły się niebawem po tym. Natomiast sam fakt, że to jest 1 sierpnia dotarł do nas chwilę potem. Kiedy przy pomocy losowania, gry w marynarza, próbowaliśmy wybrać nazwę w „Słowniku wyrazów obcych” wypadł wyraz aneks, ale w tamtych czasach był już w Łodzi zespół o takiej nazwie... Stwierdziłem, że taka jest magia, los zadecydował, więc nie możemy tego zmienić, bo tak wypadło, ale postanowiliśmy odwrócić ten wyraz, wstawić X i dodać jedno n. A TZN, czyli „to znaczy” przyśniło mi się później. A świadomość tego, że nastąpiło to 1 sierpnia dotarła do nas już po fakcie, czyli po wymyśleniu nazwy, powołaniu już zespołu. Do tego czasu były jakieś rozmowy, zbierałem muzyków, proponowałem różnym ludziom granie, ale 1 sierpnia zebraliśmy się w domu Gogha – perkusisty już w pierwszym składzie i dokonaliśmy wyboru nazwy zespołu. A dopiero potem nas oświeciło, jaką datę sobie wybraliśmy na założenie i nazwanie zespołu. Dla wszystkich w zespole była to ważna data, bo chłopaki byli i są z Warszawy, ich rodziny zostały dotknięte tym powstaniem i  tradycja tego powstania, o którym mówiło się troszeczkę ciszej, niż w obecnych czasach w ich głowach była. Wszyscy przyjęliśmy to z zadowoleniem, że przez przypadek, w takim dniu zawiązaliśmy swój buntownicy zespół, który gra do dzisiaj.
 
MO: Punk rock to bunt, Powstanie Warszawskie też było buntem, czy pomylę się, jeśli dokonam takiego stwierdzeni, że cokolwiek robisz w swoim życiu, czy pisząc teksty, czy tworząc wystawę, pcha Cię do tego silna potrzeba wolności?
 
KZCh: Cóż, ja nie należę do artystów pokornych. Sprawy kwiatków, miłości i zabawiania publiczności pozostawiam innym muzykom, innym zespołom. Jest multum tych, którzy chcą nas zabawić, rozśmieszyć, może troszeczkę wzruszyć. Natomiast ja zawsze stałem po stronie człowieka, bez względu na jego przekonania polityczne. Stałem po stronie wolności tego człowieka. Dam taki przykład. Bez względu na to, kto rządzi, czy kiedykolwiek ktokolwiek z Państwa słyszał od kogoś, kto wspiera aktualną władzę tekst w rodzaju: „ale świetnie moi przedstawiciele podnieśli nam ceny chleba”, „ale świetnie, moi przedstawiciele dołożyli nam większy podatek”. Znacie Państwo kogoś takiego? Bo ja nie znam. I tym się właśnie zajmuję. Tym, żeby bez względu na to, w jakich kierunkach nas ludzie próbują ciągnąć, pamiętać o tym, że jesteśmy ludźmi, wolnymi ludźmi.
 
Fot. Beata Gutowska
 
MO: W jednym z wywiadów mówiłeś, że zarówno w latach 80-tych, jak i teraz nie ma żadnych propozycji dla młodzieży, „bo teraz to daje im się 'patriotyzm' żeby umierali za ojczyznę, zamiast ich uczyć, żeby żyli dla ojczyzny, że ją trzeba budować, bo iść i umrzeć to najszybciej (…) żyj dla ojczyzny to jest nauka”. Czy Twoja wystawa w jakiś sposób też ma pokazywać, że walka nawet bohaterska jest walką i złem i należy uczyć pokoju? Jak to śpiewa Maria Peszek „lepszy żywy obywatel niż martwy bohater”.
 
KZCh: Moja wystawa ma pokazywać, jak okropną rzeczą jest wojna. Wojna pełna przemocy, cierpienia, krwi i płaczu dzieci, żalu matek. Ma ona pokazywać, że powinniśmy robić wszystko, co tylko w naszej mocy, żeby do takich sytuacji nie dopuszczać. Do sytuacji, w których młodzi ludzie, zamiast się rozwijać, zamiast się kształcić, zamiast cieszyć się życiem, muszą iść to życie oddać, stracić. Oczywiście możemy powiedzieć, że jest nad tym wszystkim wyższa potrzeba, obrona kraju. Tak, to prawda. Kiedy to już się stanie, nie mamy wyjścia, musimy to robić. Zanim to się stanie, możemy robić wszystko, żeby tak nie było, żebyśmy nie musieli iść i walczyć o kraj, który coś nam chce wyrwać, zabrać, zlikwidować.
 
MO: To, co jest ciekawe w tej wystawie to materiał, jakiego użyłeś. Temat walki, bólu cierpienia pokazane przy użyciu zabawek… skąd ten pomysł?
 
KZCh: Skąd ten pomysł? Już wcześniej powiedziałem, ale mogę to jeszcze powtórzyć. Otóż chciałem w ten sposób, przy pomocy zabawek, oddać hołd młodym ludziom, którzy tych zabawek nie mieli. Na pewno były tam jakieś małe radości, bo to nie jest też tak, że podczas wojny siedzieli w swoich domach, jak  my teraz przerażeni podczas pandemii. Nawet podczas wojny ludzie przeżywają swoje życie, rodzą się, biorą śluby, biorą rozwody, umierają, muszą coś jeść, muszą się w coś ubrać. Ten front często jest gdzieś bardzo daleko, a reszta ludzi żyje w jakimś reżimie, rygorze, ale żyje swoim życiem. Jednak życie tych młodych ludzi było cały czas naznaczone piętnem śmierci. Nie mieli zbyt wiele powodów do radości. Mało tego, nie mieli zabawek. Wojna to czas, w którym nie ma produkcji rzeczy zbędnych, a zabawki są w takiej sytuacji rzeczą zbędną. Najważniejsza jest broń, amunicja, umundurowanie. Na to idą pieniądze. I dlatego postanowiłem zrobić swoją wystawę przy pomocy zabawek, a że jestem z modelarstwem związany od dziecka – oczywiście miałem bardzo długą przerwę, podczas której musiałem dojrzeć, wydorośleć, nabrać jeszcze lepszych umiejętności – to uznałem, że to najlepszy pomysł. Pamiętam z dzieciństwa, jak bardzo ludzie skupiali się na tych drobnych pracach, na tym, że ktoś potrafi w tak małej skali oddać rzeczywistość. Od dziecka mnie to fascynowało. Modelarzem zostałem po tym, kiedy w latach 70. trafiłem na wystawę w warszawskim Arsenale, gdzie w kilu salach były wystawione prace, na pewno z Europy Wschodniej, ale i trochę z Zachodu. Niektóre dioramy miały np. 2 na 2 metry, były tak duże i w skali 1 do 72,  oddawały na przykład całą bitwę pod Grunwaldem i figurek było tyle, ile było rycerzy biorących udział w tej bitwie. Były to wspaniałe prace. W ten sposób zaraziłem się... Pamiętam siebie jako dziecko, które z wypiekami na twarzy, z twarzą przyklejoną do szyby danej dioramy oglądało każdy szczegół. Ja zresztą na tę wystawę przyjeżdżałem w każdą niedzielę... To jeszcze były czasy, kiedy do szkoły się chodziło również w sobotę. Przyjeżdżałem w każdą niedzielę i obejrzałem wszystko, każdą dioramę i wszystkie ich szczegóły. I bardzo chciałem zdobyć takie umiejętności. Po latach mogę powiedzieć, że to koło marzeń się zamknęło, bo aktualnie sam przekazuje dzieciom umiejętności, które nabyłem. Bo teraz one są na takim poziomie, jaki wtedy widziałem. I teraz widzę tych moich młodych uczniów, którzy z wypiekami na twarzy patrzą na moje prace. Mam teraz bardzo wielką ochotę, cierpliwość i determinację, żeby im przekazać to, czego sam się nauczyłem.
 
MO: Czy myślisz, planujesz może stworzenie jakiejś kolejnej dioramy?
 
KZCh: Wystawa Powstanie Warszawskie w skali 1 do 35. Wystawa „Pamięć i duma” jest materią, która się rozwija. Zacząłem prace nad nią w 2006 roku i co jakiś czas dochodzi nowy element. Oczywiście jest to zależne od stanu moich finansów, ponieważ nie korzystam z żadnej pomocy publicznej. Uważam, że jeżeli jesteś twórcą, to twórz, a nie czekaj, aż ci ktoś da, a wtedy zrobisz. Twórca potrafi zrobić dzieło nawet z patyczków. Jeżeli bardzo tego chce oczywiście. Tu mamy różne podejście i ta wystawa cały czas się rozwija. Właśnie jestem w trakcie kończenia dioramy, która będzie przedstawiała odpoczywający oddział „Parasola”. Mam już w głowie pomysły na następne dioramy. Mam już zgromadzone do tego materiały.
Oczywiście to wszystko wymaga czasu. Czasu, który nie zawsze mam. Dlatego, że muszę w jakiś sposób zarabiać na życie, żeby później mieć co jeść w czasie kiedy pracuję nad dioramą, która przecież nie służy sprzedaży. Co jakiś czas udaje mi się pokazać tę wystawę. Wynajmuje ją oczywiście za jakieś nieduże pieniądze, które później inwestuje w jej rozwój, poszerzanie o nowe eksponaty. No cóż, taka moja praca życia. Dziękuję